czwartek, 25 czerwca 2009

Poniedziałek, 2 marca 2009 r. Szpital i kolejna operacja

Dzisiaj, tj. 2 marca, wróciliśmy wreszcie do domu. Mimo wszystko w domu najlepiej, chociaż Kubuś nie za bardzo chciał do domu. Nawet dzisiaj rano jeszcze mówił, że jeszcze jest trochę chory i że on nie może iść do domu... Ale jak przyszło co do czego, to z chęcią opuścił Oddział Chirurgii.

19 lutego, zgodnie z ustaleniami zgłosiliśmy się do Szpitala na planowaną operację. W sumie dzięki lekkiemu spóźnieniu (byliśmy o 10:30 a nie o 10:00) udało mi się porozmawiać z Naszym Doktorem prowadzącym, który rozwiał niektóre moje obawy, a zwłaszcza te o zamykaniu stomii. Na razie stomie zostają, bo - tak jak przypuszczałam - musimy mieć wentyl bezpieczeństwa, jakby pęcherz nie zadziałał. Po przyjęciu puszczono nas na przepustkę jeszcze do domu na tą ostatnią przed operacją noc. Zawsze to lepiej w domu spędzić ten czas niż w Szpitalu, gdzie doła by się jeszcze szybciej złapało.

Operacja

Operacja Kubusia miała polegać na tym, że przeszczepią mu na nowo moczowody, gdyż - jak wyszło w ostatniej cystoskopii - wejścia moczowodów były bardzo mało drożne (mocz dosłownie schodził kropelkami). Jednak w czasie operacji okazało się, że wcale tak nie jest. W związku z tym nie przeszczepiano moczowodów, tylko wsunięto w nie specjalne cewniki, które sięgają od nerek aż do pęcherza, zmuszając siusiu do spływania do pęcherza (do tego czasu pęcherz był właściwie suchy, choć miał być mokry, ale niestety nie wyszło). Ta operacja miała dwie rzeczy na celu: pierwsza - podawany Kubusiowi Ditropan działa przez mocz na pęcherz, a ponieważ mocz do pęcherza nie schodził, to i nie działał na niego; po drugie - aby utrzymać pęcherz i jego funkcje musi on działać, a bez moczu nie działał. Nie działał, tak jak każdy z nas wie, jak działa pęcherz, bo go czuje. Kubuś nie zna tego uczucia - zapomniał. I teraz musi się na nowo nauczyć jak to jest mieć pęcherz.

Dodatkowo dowiedziałam się jak ważne dla mężczyzny jest utrzymanie pęcherza. Okazuje się, że jakby go stracił, to nie mógłby mieć dzieci... W związku z tym walka o pęcherz okazała się jeszcze ważniejsza. Kubuś jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy i przez jakiś czas nie będzie to go interesowało. Ale dla mnie to ma znaczenie. Nie chodzi już nawet o wnuki, bo te to pozostała rebiata pewnie mi dostarczy, ale nie można go skazać na bezpłodność jeżeli istnieje szansa, że będzie mógł mieć dzieci. To chodzi o niego, choć on sam na razie o tym nawet nie myśli, bo 4,5-latek nie myśli o takich rzeczach. U kobiety to są dwa oddzielne układy, ale u mężczyzny jest to bardzo bardzo połączone.

Priorytety pooperacyjne: nauczenie robienia się siusiu i przywrócenie funkcji pęcherza wszelkimi dostępnymi sposobami (jak miał cewnik, to mniej więcej tyle samo ile było z lewej stomii tyle było i z pęcherza siusiu); oraz utrzymanie tych cewników jak najdłużej się da (niestety niektóre zakażenia bakteryjne układu moczowego (ZUM),mogą być wskazaniem do wyjęcia tych cewników...).

W badaniu izotopowym wyszło, że lewa nerka jest lepsza od prawej.

20 lutego o 7:15 rano przybyliśmy do Szpitala na przyjęcie na Blok Operacyjny. Kubuś oczywiście był doskonale poinformowany o tym, co go tam czeka i oczywiście o tym, że jak tylko słoneczko następnego dnia wstanie i będą go przewozić z "z pokoju, gdzie mamom nie wolno wchodzić" na Oddział, to mama już będzie na niego czekała. Jego wiedza na ten temat została potem potwierdzona przez Personel Medyczny, który powiedział mi, jak to Kubuś im opowiadał co będzie miał robione.

Po zostawieniu Kubusia w Szpitalu dzień należało jakoś spędzić. Już nie pamiętam czym dokładnie się zajęłam, ale chyba sprzątaniem i takimi sprawami. Ale bez większego entuzjazmu... i myślami będąc z nim...

Po południu zadzwoniłam dowiedzieć się jak się czuje. Na szczęście wszystko było w porządku. Teraz już pozostało tylko czekanie do następnego ranka, kiedy miałam go zobaczyć. Taki dzień, jest bardzo ciężkim psychicznie dniem...

Rano byłam zgodnie z umową. Oczek nie miał zapłakanych, a więc chyba nie było tak źle. W nagrodę dostał wymarzoną karetkę Duplo. Ponieważ jeszcze nie było wolnych miejsc hotelowych, to na razie dali nas na ogólną salę, gdzie niestety Kubuś nie wyspał się dalej po zabiegu, co spowodowało późniejsze jego załamanie; a przynajmniej spotęgowało. Nie wyspał się z powodu dzidziusia, który cały czas płakał, a jego mama nie umiała sobie z nim poradzić... i z sobą... Jednak różnych ludzi spotyka się w Szpitalu... Takich, których chyba w normalnym codziennym życiu by się nie spotkało, albo na tylko się nie dowiedziało jacy oni są. I może tak jest lepiej, bo jak się spotka, to można się załamać.

Wracając do tematu. Na "hotelówkę" przenieśliśmy się po obiedzie (którego Kubuś nie zjadł, chyba poza ociupiną zupki). Tam dostał w końcu załamania. Jak się okazało w sumie głównymi powodami były dwie rzeczy (to i tak są moje domysły):
pierwsza - brak majtek na pupie (gdyż miał przez szew wychodzący cewnik, to mi nawet do głowy nie przyszło, żeby mu majteczki założyć; a jednak to okazało się bardzo ważne dla niego); po drugie - mama źle wytłumaczyła, tzn. nie powiedziała, że po operacji zostaniemy w Szpitalu (Kubuś sądził, że pojedzie do domu...). Po prostu nie wpadłam na to, aby o tym także mu powiedzieć. Pewnie dlatego, że dla mnie to było oczywiste. Jednak nie było dla niego. Teraz już wiem i będę pamiętać, aby także o takiej rzeczy mu powiedzieć.

Bunt Kubusia trwał dwa dni (pomimo założenia wieczorem majteczek i dogadzania na wszelkie możliwe sposoby). Grzecznie leżał, to fakt. Jednak odmawiał przyjmowania pokarmów i co gorsza napojów. W końcu na drugi dzień (może trzeci) dostał kroplówkę. Ale wtedy już mu trochę chandra przeszła i zaczął także sam pić i w końcu jeść - oczywiście wybrednie jak zawsze, ale najważniejsze było, że jadł.

Od niedzieli, czyli 22 lutego zaczęłyśmy się już w ciągu dnia wymieniać z Babcią Ewą. Z początku Kubuś był obrażony, ale w końcu znowu wrócił do normy i już od 7-mej rano potrafił się pytać, kiedy Ewa przyjedzie i że mam już do niej dzwonić i ją budzić. W czwartej dobie po operacji, wyjęto mu drenik ze szwu. Szwy (poza dwoma) zostały zdjęte w 7 dobie (bo pęcherz potrzebuje więcej czasu). Wtedy także został usunięty cewnik ze szwu. Po tym Kubuś mógł już nawet chodzić i miał siusiać siusiakiem.To drugie przez kolejne prawie trzy doby pobytu nie wyszło, choć ściskał siusiaka, stękał, mówił, że boli itp... Ale nie dał się namówić, że zrobienie siusiu pomoże. Do tego stopnia się wstrzymywał (?), że nawet przy "yyy" nic nie popuścił. A to także w majtki robił, bo z łazienki Oddziałowej nie chciał korzystać, z nocników papierowych także... W poniedziałek, 2 marca, zostaliśmy wypisani z przyzwoleniem na wszelkie możliwe sposoby (łącznie z dowcipami studenckimi) powodujące, że Kubuś zrobi siusiu siusiakiem nawet w majtki. Z każdego siusiu się będę cieszyć; najważniejsze aby je zrobił i zaczął powoli sam robić z siebie. Nawet wizja Lekarzy skakających z radości na jego siusiu (już różnych chwytów słownych się chwytałam), nie pomogła...

Po powrocie do domu, wieczorem zrobiłam mu prysznic, pomimo jego protestów, bo bał się o plasterek, który został na szwie. Ale chyba po prostu bał się tego, że siusiu poleci, bo wcześniej zagajał mnie o "bąbelki" z Jackiem, a to przecież co najmniej półgodzinna kąpiel w wannie... Niestety lanie prysznicem po siusiaku nie wiele dało, choć kilka kropelek (dosłownie) poszło. Nie dał się namówić na więcej. Myjąc go czułam się okropnie... Jak wyrodna matka, która mimo protestów dziecka robi mu prysznic... W końcu odpuściłam, na razie. Jutro zaczniemy od nowa staranie o siusiu. Za tydzień mamy zdać relację Doktorowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz