czwartek, 25 czerwca 2009

Wtorek, 8 lipca 2008 r. Pobyt w Ustce


Nasze obawy, że Kubuś będzie miał problemy z jedzeniem na stołówce okazały się płonne, gdyż muszę powiedzieć, że to na poły szpitalne jedzenie całkiem mu posmakowało. Gorzej za to było z jedzeniem kanapek na plaży - raz tak raz siak. Ponieważ następny dzień okazał się już bezdeszczowy, to przed obiadem z Ulą i jej córkami wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Ustka okazała się małą miejscowością ze sporą ilością dobrze odnowionych i utrzymanych starych budynków. Nawet w samym centrum plomby nowo dobudowane zostały tak wkomponowane, że nie rzucały się w oczy.

Zwiedziliśmy deptak i port obowiązkowo. Okazało się także, że z naszego ośrodka do najbliższego sklepu mamy całkiem spory kawałek drogi i nie ma tam żadnego autobusu - jedynie co to taksówka... A więc zostawało ćwiczenie kondycji z zakupami.

Ponieważ w między czasie rozpogodziło się na tyle mocno, to po obiedzie poszliśmy na plaże. Przecież trzeba było złapać trochę opalenizny - za wszelką cenę, gdyż synoptycy zapowiadali ciągle jakieś deszcze i pogorszenia temperatury. Przez cały nasz pobyt w Ustce pogoda im się nie sprawdziła. Do końca pobytu już mieliśmy słonecznie, choć wietrznie. Raz tylko padało nad ranem, ale do śniadania już było piękne słońce.

Kubuś na widok fal nie przeraził się właściwie wcale i nie dało się go utrzymać z daleka od wody, chociaż woda moim zdaniem nie była na tyle ciepła, aby w ogóle do niej wchodzić. Jednak wszystkie dzieci twierdziły zgodnie, że jest ciepła, a nawet na plaży kawałek dalej jeszcze cieplejsza. Mimo że Kubuś nie miał strachu przed falami, to jednak dalej niż do swoich kolan nie wchodził, czyli właściwie był na granicy pomiędzy falami wlewającymi się na plażę, a prawdziwym już morzem. Próbował także pływać na tych przybrzeżnych falach na swojej rybce (pontonie), jednak nie wychodziło to zupełnie, gdyż było po pierwsze za płyto, a po drugie - wiatr był na tyle silny, że znosił rybkę ciągle na plażę. Tego dnia dołączyła do nas Beata z córką Moniką (urostomiczka). I tak jakoś wyszło, że przez cały podbyt wszystkie trzy wraz z dziećmi trzymałyśmy się razem. Do tego pokoje miałyśmy obok siebie. Pozostałą część grupy stomików stanowiło jeszcze dwoje dzieci, które miały innego rodzaju stomie. "Urostomicy trzymali się razem."

Mniej więcej co drugi, trzeci dzień mieliśmy seminarium na temat stomii z naszą pielęgniarką stomijną, która się nami opiekowała. Dowiedziałam się trochę ciekawych rzeczy, chociaż już po roku posiadania stomii, mało mogło mnie zaskoczyć. Po prywatnej konsultacji z pielęgniarką, zdecydowałyśmy aby spróbować podcinać plaster worka od dołu, gdyż on zahaczał o biodro, które powodowało że plaster się zadzierał, a przez to szybciej odlepiał. Rzeczywiście to pomogło. Teraz już tak na stale podcinam. Dzięki temu też woreczki wytrzymywały długie morskie kąpiele. Chociaż muszę powiedzieć, że kąpiele w chłodnej wodzie powodują, że worki wolniej się odklejają niż w ciepłej czy gorącej. Dowiedziała się o specjalnym pudrze do zasuszania ranek przy stomii. A także radę, aby na noc spróbować Kubusia już podłączać do dużych worków zbiorczych. Co do tego ostatniego zaczęliśmy to stosować po przyjeździe do domu i rzeczywiście spełniają się ich funkcje, gdyż Kubuś wstaje rano suchy. O dziwo jego adaptacja do nich przeszła bezproblemowo; z dnia na dzień, a właściwie z nocy na noc. Teraz już są normą.

Dnie całe spędzaliśmy na plaży, a wieczorami chodziliśmy na zachody słońca. Dodatkową atrakcją były właściwie nocne pokazy sztucznych ogni, gdyż w tym czasie był festiwal fajerwerków. Trzy wieczory pokazów.

Oczywiście jak to zwykle bywa, na początku wydawało się nam, że te dziesięć dni to straaasznie długi okres. Jednak jak przyszło co do czego, to zanim się zorientowałyśmy to już tydzień minął i okazało się, że do wyjazdu zostało już tylko kilka dni. Kubusiowi aż trudno było wyjeżdżać, co prawda nie było płaczu, ale smutno mu było i do dzisiaj mówi o swoich koleżankach i o Ustce i pyta się kiedy tam pojedzie. Fajnie by było się ponownie spotkać. Z Beatą i Moniką może się uda, bo mieszka nie tak daleko od nas. Jednak Ula z Roxaną i Natalią mieszkają pod Warszawą, a to już kawał drogi.

Pobyt minął jak z bicza trzasną, choć przed wyjazdem zastanawiałam się jak wytrzymam te 10 dni. Jak już zbliżało się do końca, to byłaby za zostaniem jeszcze kilka dni. Na ostatnie 3 dni przyjechał do nas Misiu, aby także wypocząć, choć to był za krótki okres i tak szybko zleciał, że pewnie nie zdążył wypocząć; bo ledwie poczuł się na wakacjach trzeba było już wracać. Podsumowując, wyjazd bardzo się udał i oboje z Kubusiem jesteśmy z niego bardzo zadowoleni. Nauczyłam się także, że sprzęt stomijny muszę nosić zawsze ze sobą. A także, że Kubuś musi przyzwyczaić się, że zmieniamy go w razie potrzeby w każdych warunkach. W mojej torebce od tego czasu jest mała kosmetyczka z 2 workami i kilkoma gazikami, aby nic nie było nas w stanie zaskoczyć. Kubuś po wykładach już coraz wcześniej zaczyna sygnalizować, że "worek poszedł". W czasie pobytu tam nawet zaczął sam wylewać woreczki, ale po powrocie do domu już mu przeszło i tego zaszczytu - tak jak wielu innych - mogę dokonywać tylko ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz