czwartek, 25 czerwca 2009

Wtorek, 13 stycznia 2009 r. Cystoskopia

Dzień cystoskopii. Okropny dzień, gdyż muszę Kubusia zostawić samego w Szpitalu... Do Szpitala pojechaliśmy na 7:30 rano. Oczywiście Kubuś od północy w sumie już nic nie jadł i nie pił. Doskonale wiedział dlaczego i po co tam jedziemy, gdyż już od wczoraj mu tłumaczyłam co się będzie działo. Spokojnie przebraliśmy się w pidżamkę, po przytulaliśmy się. Następnie zaniosłam go pod same drzwi Bloku Operacyjnego, tam go postawiłam na ziemi. Wziął Panią Pielęgniarkę za rękę i grzecznie z nią poszedł, nawet się nie obejrzał i może dobrze, bo chyba oboje byśmy się popłakali. I tak widziałam, że jest mu smutno, ale obiecał mi, że nie będzie płakał. Ja mu obiecałam, że jak tylko słoneczko następnego dnia wstanie i będą go przewozić na oddział obok, to ja już będę na niego czekać. Kubuś zachował się po prostu jak dorosły, a nawet bardziej. Nie spodziewałam się, że aż tak będzie dzielny. Ja mniej byłam, bo jak już poszedł, to oczy zaszły mi łzami...

Następnie powrót do domu i w sumie okropny dzień czekania. Za nic nie można się konkretnego wziąć, choć w sumie trzeba, bo wtedy czas szybciej leci... Ale to jest bardzo trudne. Staram się wymyślać sobie jakieś zadania, np. których nie chciało mi się nigdy wykonać wcześniej, aby właśnie czymś się zająć. Tym razem padło na kompa i stawianie windowsa... Kompowi należało się to od dawna, ale jakoś właśnie ciągle mi się nie chciało, a w tym przygnębiającym nastroju, to zadanie było w sam raz.

Po południu zadzwoniłam na pooperacyjny dowiedzieć się co i jak. W sumie niewiele się dowiedziałam, poza w sumie najważniejszym, że wszystko jest z nim w porządku. Dodatkowo lekarze prosili, abym była następnego dnia ok. 8-rano (czyli tak jak się z Kubusiem umówiłam, bo około tej godziny zawsze przewożą dzieci z pooperacyjnego na Oddział Chirurgiczny), gdyż będzie miał jakieś badanie. Jakie, tego już się nie dowiedziałam.

I tak beznamiętnie, w smutnej atmosferze i poddenerwowaniu połączonym z depresją spędziliśmy ten dzień i noc. Nawet Madzia, choć jak zawsze z siebie zadowolona, odczuwała brak braciszka - nie było z kim się kłócić o zabawki i nikt nie wymyślał śmiesznych zabaw. Do tego jeszcze nikt nie zabraniał jej się bawić zabawkami, kolejką, klockami czy czymkolwiek innym. Po południu Jacek z nią się razem bawił i do tego stopnia się rozszaleli, że Madzia walnęła nosem w szafkę w kuchni - podobno nikt nie wie dokładnie dlaczego i w które dokładnie miejsce. W każdym razie, jak wróciłam z poczty, okazało się, że Madzia ma opuchnięty nosek i jeszcze trochę zakrzepłej krwi pod nim. Posmarowałam jej go maścią na kontuzje wszelkiego rodzaju, ale wiadomo, że od razu to nie zejdzie. W sumie potem stwierdziłam, że po prostu Madzi było tak tęskno za bratem, że chciała do niego dołączyć na Oddziale Chirurgicznym. Ale w sumie jakby tam ta dwójka wylądowała, to chyba by ten oddział roznieśli, albo raczej kazali by nam iść do domu, bo Madzia z Kubusiem po prostu by tam wariowali i nie dałoby się ich utrzymać w ryzach, zwłaszcza Madzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz