Pomimo, że to nie Kubuś jechał do Wrocławia, a ja sama (!!!!) z mężem, to bardzo dzielnie znosił pożegnanie. Dał nam buzi, zrobił "pa pa" i powiedział, że nie będzie płakał. I tak było. Madzia natomiast trochę wyrywała się, aby z nami pojechać.
Z telefonicznego sprawozdania wiem, że Kubuś na swoim pikniku "zamęczał", dosłownie, Ewę. Gasili pożary, gdzie się tylko dało i w ogóle nieźle ją poprzeganiał po domu. Przypuszczam, że jak wróciła do swojego domu to padała. A Kubuś jak zwykle o wiele wiele szybciej się regenerował. Ewa w czasie wyjazdu była codziennie u Kubusia. Bawili się we wszystko co się da. Jacek był nawet kucharzem. Podobno przyrządzał świetne parówki z klocków.
W pewnym momencie podobno Kubuś stwierdził, że właściwie to mogę jeszcze nie wracać, bo on świetnie się bawi. Trochę nawet mi się przykro zrobiło, ale w sumie się cieszyłam, że w końcu udało się nam od siebie trochę odpocząć.
czwartek, 25 czerwca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz