czwartek, 25 czerwca 2009

Niedziela, 17 sierpnia 2008 r. Przyjazd Basi


Największą dla dzieci atrakcją sierpnia okazał się przyjazd cioci Basi na długi (krótki) weekend sierpniowy. Ponieważ Kubuś nie pamiętał jej, bo jak bywała wcześniej, to był jeszcze mały, to mieliśmy śmieszny problem, gdyż Kubuś nie chciał zaaprobować słowa ciocia, tylko konsekwentnie nazywał ją babcią. Do tego wszystkiego doszło zamieszanie z babcią Basią, gdyż usiłowaliśmy mu wytłumaczyć, że miał babcię Basię, ale ona już nie jest z nami. Z całego tłumaczenia Kubusiowi zostało: Babcia, która nazywa się Ciocia Basia i do tego nie żyje... Zaprawdy trudno jest czasami wytłumaczyć coś 4-latkowi.

W każdym razie w czwartek popołudniu ciocia Basia przyjechała i dzieci były zachwycone. Kubuś bardzo szybko pozbył się swojej nieśmiałości do obcych (chociaż wcześniej od 3 dni pytał się kiedy przyjedzie i nie mógł się doczekać); pewnie trochę pomogło w tym wkupienie się przez ciocię w jego łaski nową dużą koparką.

Niestety długi-krótki weekend nie był pogodowo-wymarzonym weekendem - ogólnie rzecz biorąc cały czas padało, aż do wyjazdu Basi w niedzielę popołudniu (niedzielny wieczór był już słoneczny). W związku z tak cudowną pogodą prawie cały czas siedzieliśmy w domu. Basia nadrobiła chyba wszystkie zaległości filmowo-telewizyjne i my także. Rano grała z dziećmi w Monopol, co oczywiście było słychać w całym domu, gdyż moje kochane dzieci nie lubią i nie umieją przegrywać, a więc wszystkie porażki były bardzo bardzo głośno wyrażane. Kubusiowi ciocia Basia tak przypadła do gustu, że nie opuszczał jej nawet na chwilę - łącznie z towarzyszeniem jej w łazience... Starsze dzieci bywały zazdrosne, kiedy wieczorem usiłowałyśmy same porozmawiać i nie chciały nas zostawić samych. A więc trzeba było je trochę pogonić do łóżek oraz zarwać trochę nocy, aby móc troszeczkę porozmawiać. Jedynie Madzia nie wyrażała jakiejś zmiany w swoim życiu z powodu przyjazdu cioci Basi. Postępowała konsekwentnie tak samo jak zawsze, usiłując zwłaszcza dobrać się do miejsc jej zakazanych.

Niedziela od rana była oczywiście smutnawa, nie tylko z powodu pogody, choć w sumie ta zaczęła się poprawiać - przynajmniej przestało padać. Najbardziej przygnębiał wyjazd cioci Basi... Po wszystkich było to mimo wszystko widać.

Przez tą pogodę, bo padało właściwie dokładnie cały czas i to równo, jakby ktoś włączył mały prysznic i zapomniał go wyłączyć. O tym wyłączeniu przypomniał sobie dopiero w niedzielę, ale w sumie na miłe spędzenie weekendu na dworzu było już za późno. Chociaż mimo to udało nam się zaprowadzić Basię nad Łarpię (gdzie dodatkową atrakcją były krowy i traktor wiozący akurat gniojówkę, której zapach szybko nas przepędził z tego miejsca; tylko Kubuś był zafascynowany traktorem). Niestety nie udało nam się dojść na Stare Police, nie mówiąc już o innych miejscach. Jak odwoziliśmy Basię na pociąg, o słońce już pięknie świeciło i niebo było bezchmurne. W sumie dzięki temu Kubuś był na dworcu kolejowym. Pomimo że szczeciński dworzec kolejowy został opisany jako jeden z najgorszych w rankingu GW, to Kubuś był zachwycony, bo pierwszy raz widział z bliska pociągi pasażerkie (obok naszego domu jeżdżą tylko towarowe). Do tego te pociągi stawały i można je było spokojnie obejrzeć. Agacia zdecydowanie gorzej znosiła to pożegnanie, chociaż nie dawała po sobie tego poznać za bardzo. Kubuś tylko pytał się kiedy znowu ciocia przyjedzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz