czwartek, 25 czerwca 2009

Poniedziałek, 12 stycznia 2009 r. I nowy rok się zaczął...

Minęła sylwestrowa noc i przyszedł Nowy Rok bardzo szybkimi krokami. Sylwester spędziliśmy w dosłownie rodzinnym gronie wraz ze wszystkimi dziadkami. Do samej północy dotrwało już pomniejszone o dwie osoby grono - o Madzię i Dziadka Jurka. Postrzelaliśmy trochę rakietami i pooglądaliśmy pokazy sąsiadów, jednak chyba większość wyjechała, bo było ciszej i mniej niż w poprzednim roku. Po pokazie do domu spać; właściwie dosłownie, bo jak tylko włączyliśmy w końcu "Piratów z Karaibów", to w sumie pokotem zasnęliśmy na kanapach.. Do końca nikt prócz kota nie dotrwał.

Nowy Rok zaczął się z biegu, choć w sumie niby długim weekendem. Taki odpoczynek straaasznie rozleniwia i później trudno wejść od nowa w codzienny rytm, a trzeba było prawie od razu. Na początek do lekarza po kolekcję nowych skierowań do lekarzy specjalistów dla całej bandy dzieciaków. W międzyczasie załatwienie bakterii Klebsiella oxytoca w prawej stomii, gdyż nadal ona jest. Tym razem Kubuś dostał Bactrim. Agacia z biegu wylądowała u pulmonologa, który na razie dał jej "wolne" na dwa miesiące od wizyt, ale na stałych lekach nadal ma być, a tego jest całkiem sporo. W każdym razie kolejna zrobiona teraz spirometria była lepsza od poprzedniej (jest to jedno z badań, którego wyniku nie umiem przeczytać - same cyferki i po dwie, trzy literki niewiadomo co oznaczające). I tak lekarsko minął pierwszy tydzień nowego roku.

Drugi tydzień - równie lekarski, gdyż Kubuś w poniedziałek (dzisiaj) musiał się zgłosić do Szpitala na cystoskopię. Został przyjęty na oddział, ale w ramach przepustki dzisiejszą noc pozwolono nam spędzić w domu, tylko oczywiście od 3 w nocy nie ma jedzenia i picia. Ponieważ jest on za duży, aby go oszukiwać i do tego nie ma to najmniejszego sensu, więc już dzisiaj powiedziałam mu, że niestety jutro będę musiała go zostawić tam samego. Protestował, ale w końcu dał sobie wytłumaczyć i chyba zrozumiał i w miarę się z tym pogodził. W każdym razie po powrocie do domu prawie tylko o tym mówił, że jutro go zostawię w Szpitalu. Ach jak okrutnie to w sumie brzmi w ustach małego dziecka. Za każdym razem jak to mówił, czułam się jak wyrodna matka, która zostawia dziecko na pastwę losu... Ale wiem, że tak trzeba;Kubuś chyba także. Uzgodniliśmy, że w środę rano, jak tylko będą go przewozić z pooperacyjnego na chirurgię, to ja już będę na niego czekać, i że opowie mi jakie tam miał zabawki i jakich poznał kolegów lub koleżanki. Pomimo, że z początku nie chciał brać żadnej maskotki, w końcu udało mi się go namówić na wzięcie jakiejś. Tym razem pójdzie z nim Chudy; Tinky Winky, który do tej pory dzielnie towarzyszył mu przez prawie 2 lata przy wszystkich szpitalnych pobytach, tym razem zostaje w domu. Po prostu dziecko wyrasta i zmienia maskotki, ale mimo wszystko nie pozwala, aby Tinky Winky został zabrany i nadal musi być w jego łóżku.

Już dzisiaj zaczęłam być nerwowa, a wieczorem to już strasznie. Nie wiem co będzie jutro, pewnie nie będę mogła znaleźć sobie miejsca. A będę musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie, aby dzień szybciej zleciał i aby za dużo nie myśleć. Ponieważ Kubuś w czasie cystoskopii będzie konsultowany, to jego zabieg będzie najwcześniej około 11-stej. Czyli dzwonić będę mogła dopiero około 15-16 po południu, gdyż dopiero wtedy się wybudzi. Czeka mnie jutro ciężki dzień, przede wszystkim, a właściwie wyłącznie, psychicznie. Ale to potrafi być bardziej męczące niż zmęczenie fizyczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz