czwartek, 25 czerwca 2009

Środa, 18 luty 2009 r. Dzień przed Szpitalem

Ponad miesiąc męczącego czekania na operacje minął. W sumie w tym czasie nic ciekawego się nie działo. Może to i dobrze, ale przez to czułam się tak jakbym czekała na wykonanie kary albo coś takiego. Im bliżej tej daty, tym było gorzej... ciężej... trudniej... Teraz już nadszedł ten dzień... i... już nie ma wyjścia. Walizki do Szpitala spakowane. Kubuś powiadomiony, ale i tak nie dokońca wie, co go czeka. Nie wiem czy jutro już nas zatrzymają, czy może - mam nadzieję - puszczą nas jeszcze do domu na tą ostatnią przed operacją noc, abyśmy z samego rana mogli wrócić prosto w sumie na sale operacyjną.

Nadal nie wiem, czy przetoki zostaną zamknięte czy nie. Na moje rozumowanie nie powinni jeszcze zamykać tych stomii, gdyż w sumie przez ostatnie ponad półtora roku miały być i one i pęcherz działający. A ponieważ wyszło, że pęcherz nie działa - bo siusiu do niego nie spływa przez niedrożne wejścia moczowodów do pęcherza moczowego - to powinny zostać i zobaczyć jak po udrożnieniu moczowodów będzie to wszystko funkcjonowało. Tak podpowiada logika i zapobiegawczość. Chodzi mi o to, żeby nie trzeba było na nowo wyłaniać przetok moczowo-skórnych, jakby - odpukać - okazało się, że coś jest nie tak i jest potrzeba ich na nowo stworzenia. Wtedy to już będzie trudniejsze, gdyż nie będzie już tyle moczowodów, aby to wykonać i trzeba będzie wykonać je "klasycznie" z jelita cienkiego.

Cały miesiąc - w sumie ponad - miałam rozbity przez to czekanie. Trudno mi było na czymkolwiek mądrzejszym się skupić czy zająć, a więc w sumie przewegetowałam ten okres. Kubuś natomiast - jak to dziecko - spędzał go bardzo intensywnie, ale w domu. Na ferie nigdzie nie wyjechaliśmy. Mogłabym napisać - zgodnie z prawdą, że z powodów finansowych - ale w obecnej sytuacji o wiele modniejsze jest na to słowo - z powodu kryzysu. Ferie niestety były bardziej deszczowe niż zimowe. Ale teraz na ostatni tydzień przed Szpitalem spadł śnieg i to całkiem sporo. Dzięki temu Kubuś miał i sanki i bałwanka - choć tego ostatniego trudno było ulepić - był tylko jeden dzień, w którym śnieg się lepił, ale wtedy go było jeszcze mało. Teraz jest całkiem sporo, ale jest za zimno i nie chce się lepić, ale to nie przeszkadzało zupełnie w bawieniu się w ogrodzie z Jackiem w wojnę na śnieżki.

Jakoś na przełomie stycznia i lutego dołączył do naszej rodziny nowy towarzysz - pies Minus (tak go Kubuś nazwał, bo to jego pies). Znaleźliśmy go w lesie przywiązanego do drzewa.... Kubuś bardzo przejął się jego historią i bardzo chciał, abym dzwoniła na policję, aby złapała tego "Złego Pana" i go ukarała - i tu były dwie wersje: albo zabiła albo postawiła do kąta... Minus w miarę szybko się z nami oswoił. Okazało się, że ma jakiś rok. W sumie dobrze w miarę ułożony - przynajmniej sygnalizuje, kiedy chce na spacer i o dziwo doskonale znosi zabawy z Kubusiem i Madzią. Co prawda Kubuś dopiero dzisiaj zauważył, że Minus "ma siusiaka"... i bardzo to przeżywał. Dzisiaj także był z nim u weterynarza. Dzielnie asystował przy jego i Pusi szczepieniu. A jak staliśmy w kolejce, to sam zaczepił Panią, która przyszła bez żadnego zwierzaka - o dziwo, gdyż on do tej pory przy osobach obcych był bardzo nieśmiały i nie chciał rozmawiać. Powiedział do niej w następujący sposób: "Proszę Pani, to jest doktór dla zwierząt nie dla ludzi". Przypuszczam, że ponieważ Pani przyszła bez zwierzaka, to Kubuś chciał jej uświadomić, że to nie dla niej lekarz.

Minus z Pusią, można powiedzieć, że się tolerują. Potrafią nawet jeść obok siebie, ale poza tym, to głównie Pusia jest zaczepna w stosunku do Minusa. Ale powoli zaczyna się to już w miarę normować. Potrafią podzielić się kanapami....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz