czwartek, 25 czerwca 2009

Wtorek, 14 sierpień 2007 r. Morze i cystoskopia


W Szczecinie nie obejrzeliśmy żaglowców (poza Jackiem i Babcią Ewą, którzy się tam wybrali. Jednak cała rodzinka postanowiła obejrzeć je w Świnoujściu - jak wychodzą w morze, z nadzieją, że rozwiną żagle. Część żaglowców (mniejszych) wychodziła w morze pod żaglami, jednak większość - z powodu silnego wiatru - wolała napęd motorowy. Z Kubusiem udało nam się zająć bardzo dobre miejsce na falochronie, z którego wszystko było widać, ale był pod słońce do zdjęć (które i tak udało nam się zrobić). Kubuś dzielnie machał na pożegnanie wszystkim żaglowcom - nauczył się przy okazji co to statek, żaglowiec i motorówka, a także łajba i łódka (które stosowane były przez mamę do wszystkiego co pływa jak nie była pewna terminologii).

Kubuś na plaży nie zgodził się zdjąć nawet butów. W morzu nie zanurzył nawet ręki. Przypuszczam, że trochę się zawstydził, jak zobaczył chłopców biegających w samych majtkach i nie mających na plecach woreczków... Ja nie nalegałam. Madzia za to była niemiosiernie zadowolona z możliwości kopania nogami w piasek - zbuntowała się nawet jak próbowano ją zabrać.

Słońce na falochronie nas bardzo opaliło, choć nie było tego czuć z powodu silnego wiatru. Agata, Jacek i Babcia Ewa postanowili się wykąpać, bo twierdzili, że woda jest bardzo ciepła - ja byłam innego zdania. Na kąpiel Kubusia nie nalegałam ani go nie zachęcałam, bo sama nie mogłam wejść do wody, a także bałam się, żeby Kubuś nie przeziębił się przed czekającą go następnego dnia cystoskopią. Tak wyglądało pierwsze spotkanie Kubusia z morzem.

Następnego dnia (8 sierpnia) zgłosiliśmy się do Szpitala na cystoskopię. Tegoż dnia tylko nas zbadali, pobrali morfologię i wypełniliśmy po raz kolejny ankietę anestezjologiczną. Wróciliśmy do domu, ale dnia następnego mieliśmy stawić sie o 7:30 rano na czczo (od godziny 4 rano bez picia i jedzenia). Zawiozłam go w piżdżamie, bo stwierdziłam, że nie ma sensu go wcześniej budzić i przebierać, skoro i tak tam trzeba będzie przebrać go w piżdżamkę. Na ten zabieg Kubuś założył woreczki, aby wszystkim ułatwić życie (pieluchy mogłyby być bardziej kłopotliwe dla personelu medycznego). Kubuś nie był pierwszy w kolejce, stąd jak dzwoniłam w granicach 15-stej, to jeszcze się nie wybudził. Oprócz cystoskopii nacięto mu także jeszcze raz zastawki. Dzwoniąc około 19:30 dowiedziałam się, że już się przebudził, ale znowu zasnął i że rano przewiozą go na Oddział Chirurgiczny. Na oddziale zjawiłam się około 8-mej rano. W dyżurce nie było nikogo, ale usłyszałam wołanie "mama". Serce mi powiedziało, że to Kubuś i poszłam za głosem - okazało się, że niedaleko na sali leży na łóżeczku Kubuś. Muszę przyznać szczerze, że przeraziło mnie lekko co zobaczyłam. Kubuś zapłakany (oczy czerwone, podkrążone i opuchnięte) leżał bez pieluchy z założonym cewnikiem na podkładzie, w samej tylko górze od piżdżamki. Do tego podkład był mokry, bo woreczki zaczęły się już odklejać i przeciekać... Jego rzeczy, w tym także nasza kosmetyczka z przyrządami do woreczków, leżały obok na szafce (nie użyte...). Nie miałam jednak czasu się wtedy nad tym mocniej zastanawiać czy protestować, bo musiałam uspokoić mojego ukochanego Kubusia.

W czasie obchodu dowiedziałam się o tym jak wyszła cystoskopia. Pan doktór, który ją robił stwierdził, że tak brzydkiego pęcherza jeszcze nie widział i że w związku z tym stomie będziemy dłuuuugo nosić.

Mimo wszystko udało nam się załatwić pokój hotelowy (na cały oddział są 2 pokoje po 2 miejsca). Późnym popołudniem się przenieśliśmy do tego pokoju. Po drzemce rannej Kubuś od razu prawie się zaaklimatyzował spowrotem do życia szpitalnego. Wszystko dokładnie sobie przypomniał, do tego stopnia, że zaczął pytać się o Babcię Ewę (z którą zawsze się zmieniałyśmy), o stolik, o laptopa z filmami itd. Motylka (czyli wenflon) dawał do kroplówki bez najmniejszych problemów, wyciągając rękę. Nawet cewnik mu nie przeszkadzał. Po prostu kazał mi go brać ("mama weź ciuciu"), jak chciał abym wzięła go na ręce. W każdym razie w sumie to ułatwiło nam ten pobyt w Szpitalu. Następnego dnia wymieniłam się już z Babcią Ewą i nawet nie byli do końca zadowoleni, że tak szybko wróciłam. W niedzielę wyjęli mu cewnik i wypuścili nas do domu. Kubuś jeszcze w Szpitalu jak tylko pozwolono mu chodzić, to prawie nie rozniósł pokoju w którym byliśmy. Nie wiem, co by się działo, gdyby nas nie puścili do domu... Chyba rozniósłby cały oddział.

Dzisiaj byliśmy u naszej Pani Doktór, która - jak i ja - ma nadzieję, że Kubuś nie dostał zakażenia dróg moczowych (co niestety bywa powikłaniem po tym badaniu), zwłaszcza, że Kubuś był dzisiaj cały ciepły (może od upału). Jak mierzyłam mu temperaturę przed wizytą, to było raz 36,9 a raz 37,2-37,3 (ten termometr jest do d.... a rtęciowy ostatni mi stłukli...), czyli niby nic, ale jednak... Podjerzenie na zakarzenie padło. Jeżeli jutro nadal się to utrzyma to mamy zgłosić się do Szpitala z moczem i gotowością zostania na oddziale. Mam nadzieję, że tak się nie stanie.

Madzia, Agata i Jacek dostali dzisiaj skierowania na USG dróg moczowych, aby wykluczyć ewentualne u nich wady. Jeżeli chodzi o Agacię i Jacka, to wystąpienie wady - także według Pani Doktór - jest mało prawdopodobne, zwłaszcza na ich obecny wiek i brak oznak. Natomiast Madzia mimo wszystko jest w kręgu podejrzeń. Dzisiaj niestety nie udało mi się ich już zapisać na to USG, gdyż rejestracja była zamknięta. Ale znając nasze częste wizyty w Szpitalu, szybko uda mi się ich zapisać - ciekawa jestem tylko jak odległe są terminy....

Dzisiaj byłam jakaś strasznie zdenerwowana stanem Kubusia... Nie mogę nadal do końca pojąć patrząc na niego, że on jest tak ciężko chory. Po prostu jego zachowanie i brykanie nie odpowiada stanowi jego choroby, ale podobno ta choroba jest taka nieobjawowa... Czasami przerażają mnie moje czarne myśli... Misiu zagląda mi przez ramię i zaczyna smęcić, że ja smęcę, a więc kończę na dzisiaj.

P.S. Woreczki udaje nam się utrzymać góra 24 godziny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz